Pani O. nastawała, by w trakcie lektury Lorda Jima zwrócić nade wszystko uwagę na piękno uczucia łączącego Jima z kobietą imieniem Klejnot. Pani O. była nauczycielką języka polskiego w prestiżowym liceum warszawskim, osobą skłonną do sentymentalnych uniesień. Dziś wydaje mi się, że sentymentalizm jest jedną z trzech dających się porządnie uzasadnić odpowiedzi na pytanie o los. Dwie pozostałe to rozpacz depresji i terrorystyczna desperacja. Ale wtedy, w 1963 roku, czytając na przemian Lorda Jima, Kapitana Blooda Rafaela Sabatiniego i Pod wulkanem Malcolma Lowry’ego, doszedłem do wniosku, że wbrew sugestiom Pani O. istnieje różnica między Jimem i Jewel a Filonem i Laurą. Co by się stało, gdyby Filon zwracał się pod jesionem do Laury per ,,mój ty Klejnociku”? Nic by się nie stało! Chociaż kto wie? Ludzie ujawniają swe namiętności w tak rozmaite sposoby, że albo nie sposób się połapać, albo nie wypada. Dałem temu wyraz w wypracowaniu, w którym zająłem się związkiem uczuciowym Jima i Gentlemana Browne’a. Pani O. czyniła mi wyrzuty. W związku z tym maturę zdałem w liceum mniej prestiżowym i w 1964 roku zostałem studentem Szkoły Głównej Planowania i Statystyki.
Opanowanie zasad planowania, statystyki i rachunkowości wymaga odwagi, samozaparcia i nie dającej się zachwiać – wbrew światu – nadziei, że na koniec credit będzie równy debetowi. Blood, toil, tears and sweat. Przedzierałem się przez kolący gąszcz kont i subkont, wciąż czując sympatię do doktora Petera Blooda i konsula Firmina, jednocześnie zaś popadając w coraz głębszą niechęć do Josepha Conrada. Tak, niesprawiedliwie; wiem, powinno paść na panią O. z prestiżowego liceum (którego absolwentem, jak się dowiedziałem po latach, jest Zdzisław Najder), ale to byłoby za mało ambitne, cięższą podajcie mi zbroję! Wiosną 1968 roku, parę tygodni przed obroną pracy magisterskiej, relegowano mnie z uczelni. W Wojskowej Komisji Uzupełnień podstarzały kapitan pytał, co sądzę o trzyletniej służbie w Marynarce Wojennej, gdzie na pewno oduczą mnie zuchwalstwa. Pomyślałem, że to pozaregulaminowa złośliwość, przecież przydział miałem do piechoty, tam tylko dwa lata, ale z drugiej strony nie wiadomo, co może przyjść do głowy podstarzałemu kapitanowi, który musiał pogrzebać marzenia o pułkownikowskiej emeryturze, bo już za późno na awanse, i teraz szuka pomsty, a ja akurat pod ręką. W oczekiwaniu na pobór udzielałem korepetycji roztargnionym nastolatkom, siadając z niektórymi pod jaworem, czytałem Gustave’a Flauberta i uczyłem się wiązania węzłów żeglarskich bow line, square knot oraz round turn and two half hitches.